dwie najlepsze rzeczy w życiu...

...to niewątpliwie muzyka i jedzenie.

Zgadza się z tym co najmniej mój Mąż i Maria oraz połowa ludzkości.

Jeżdżąc pociągiem relacji Warszawa Wschodnia - Jelenia Góra (na szczęście wysiadałam już w Ostrowie Wielkopolskim!) oglądałam i czytałam (i śliniłam) wydania miesięcznika "Kuchnia"i w skrytości serca marzyłam, by kiedyś takie cuda ugotować.

A pierwszy gulasz z wieprzowiny był przecież jak guma bez smaku! Pamiętasz?!

Jako że we wszystkim doszukuję się drugiego dna, metafory i nowych znaczeń, także i w kuchni, a raczej w gotowaniu znajduję mnóstwo...czego? mnóstwo wszystkiego.

Ostatnio zrozumiałam pewien naprawdę maleńki, lecz istotny niuans: otóż ja bardzo lubię instrukcje. Jasne, czytelne, dokładne. Gdy wpada mi w ręce instrukcja skręcania mebli IKEA, jestem w siódmym niebie, bo wiem, że jeśli dokładnie będę podążać za wskazówkami, które czytam bezbłędnie, to efekt będzie właściwy. Przewidywalny i przewidziany. Kocham wiedzieć jakie są zasady i ich się trzymać. To daje mi poczucie bezpieczeństwa. Niby fajnie. Ale każdy kij ma dwa końce, jak mawiali starożytni Amerykanie. Gdy nie ma zasad i trzeba improwizować jest... Tak, właśnie tak: jest pustka. Jest panika. AAAAAAAAAAAAA! Tego się nie da kontrolować!!! Jakie to straszne!!!
No i masz babo placek. Zakalec raczej.

Idźmy dalej.

Są nuty. Jest akord, jest dynamika, jest harmonia, wszystko jest zapisane. Spotkałam w swojej arcynajbłyskotliwszej karierze pianistycznej pewną Panią Profesor, która twierdziła wręcz, iż kreślenie po nutach jest absolutnie karygodne, gdyż przecież kompozytor wszystko już napisał i nie trzeba tam bazgrać swoich uwag. (Tutaj akurat się nie zgadzam, żeby nie było). Ale co, jeśli masz w głowie melodię i chcesz ją po prostu sobie zagrać... i zharmonizować od razu?
AAAAAAAAAAAAAAA! To takie straszne!!! Tego nie da się zrobić! Muszę mieć do tego nuty!!!

Jest niezmiernie smutnym fakt, że naturalną, wrodzoną i cudowną kreatywność Dzieci szkoła niszczy. Swoim wkuwaniem na pamięć i tresowaniem przyszłych zdawaczy testów.

W ostatnią sobotę mój zacny Mąż zakupił wafle i kajmak kakaowy. Nasz Pierworodny zechciał łaskawym okiem spojrzeć na owe produkty i orzec, że on to właściwie chciałby przygotować z tego deser Pischingerem zwany. Świetnie! Dałam dziecku silikonową łopatkę, dużą deskę, pokazałam mniej-więcej jak sobie tę pracę zorganizować i zajęłam się czymś zupełnie innym. (Czytaj: przygotowywaniem sosu do spaghetti :D ). Co jakiś czas zerkałam na pracę mojego dziecięcia, które w skupieniu starało się rozsmarować słodką masę na waflu. Nie jest niczym odkrywczym, co teraz napiszę: dzieci absolutnie powinny gotować i robić przeróżne rzeczy w kuchni. Koncentracja na poziomie maksymalnym. Koordynacja ręka-oko. Poznawanie własnej siły (jak to zrobić, żeby nie połamać wafla?!), nauka precyzji i sto innych ukrytych korzyści w prostym przygotowywaniu deseru. A potem jaka duma, gdy dzieło jest skończone!!!

Maria potrafi gotować w taki sposób, o którym marzę, a dziś wciąż jest dla mnie niedostępny: otwiera lodówkę, jedną szafkę, drugą szafkę i już wie! Będzie najpyszniejszy obiad świata. A jak cudownie przyprawia! Powoli-powoli, pian-piano zaczynam to ogarniać. Kojarzyć co z czym będzie grało, a co nie.

Oglądam dziś styczniowe wydanie polskiej wersji Good Food i wyobrażam sobie jak będzie smakować grillowany grejpfrut ze skarmelizowanym cukrem. Wczytuję się w przepisy, by mój mózg przyswoił sobie nie przepis sam w sobie, lecz raczej wyobraził sobie proces, a potem przerobił go po swojemu.

Siadamy przy stole i przy kawie rozprawiamy (ależ mi się tutaj słowo walnęło) o harmonii. Takiej muzycznej. Chciałabym, by w domu znów stanął fortepian. Doskonale wiem czego teraz bym się na nim uczyła: improwizacji.

Może właśnie po to są te wszystkie zasady? 
Żeby mieć bazę, z której potem możesz wyskoczyć w górę?

(O, i już wiem dlaczego w takim razie tak kocham Włochy! Oni to się znają na jedzeniu i muzyce. No dobra, kiedyś się znali na muzyce. To było dawno.)

Komentarze

Popularne posty