Zielono mi

I spokojnie.
Byliśmy w sobotę w dużym sklepie. Tak, to dla mnie nie lada wydarzenie, bo od kilku miesięcy w sklepie byłam może z jeden raz. Nie, nie brakuje mi tego. Na szczęście. Mała Mi była oszołomiona ilością barw, zapachów, dźwięków i rozglądała się jeszcze bardziej niż zwykle zdziwiona.
Wyjazd ów podyktowany był moją nieprzepartą potrzebą zakupu kwiatów doniczkowych, cebul, doniczek, nawozów i innych takich. Sama siebie nie poznaję. Ale bardzo lubię tę zmienioną siebie. Taką, która przestała bać się eksperymentować w kuchni, próbującą zrealizować sto swoich pomysłów, otwartą na zmiany i wierzącą, że  jednak ma na coś wpływ. Bo ma. Taka nowa Ja podlewa z radością swoje kwiaty i czyta jak je pielęgnować, by było im dobrze. Zamawia czterdzieści saszetek z nasionami warzyw i kwiatów jednorocznych, po czym umieszcza delikatnie te maleńkie ziarenka w miniszklarenkach. A gdy już coś wykiełkuje, cieszy się jak dziecko.
Dziś z nieskrywaną radością założyłam moje upiornie zielone kalosze i poszłam z rodziną  (niewrażliwa na krzyki młodszej latorośli) przed dom, by rozpocząć wiosenne porządki. Zbierałam potłuczone dachówki (styczniowa wichura oberwała nam jeden gąsior, który spadając potłukł kilka innych dachówek), rozsypaną korę, wypatrywałam kiełkujących cebulek tulipanów i szafirków, mąż wyrównywał teren koło ogrodzenia, a syn biegał ze swoją lekko sfatygowaną plastikową taczką, Młodsza bardzo szybko przekonała się zaś, że sen na świeżym powietrzu jest doskonały!

Dzień dobry!

Komentarze

  1. Jak ja Ci zazdroszczę... I tylko zadaję sobie pytania - czy ja tęsknię za wiejską sielanką, bo jestem zmęczona, czy po pół roku wyłabym z powodu depresji:-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty