Bruksela

Wczoraj wróciliśmy z naszej długiej podróży.
Zrobiliśmy ponad 3100km samochodem i było naprawdę dobrze.
Dzieciaki mimo niesprzyjających warunków zachowywały się fantastycznie. W sobotę, po 10h podróży, najbardziej zmęczoną osobą byłam ja.
Ale od początku.

Pojechaliśmy najpierw do Wrocławia, odwiedziliśmy moją Kuzynkę, jej Męża i ich córeczkę, było krótko, ale b. sympatycznie.
Z Wrocławia pojechaliśmy do Niemiec, dokładnie do miejscowości Melsungen - tam mieliśmy zarezerwowany pokój w hotelu za jakieś śmieszne pieniądze (rezerwacja przez booking.com, pierwszy raz korzystałam z tego dobrodziejstwa). I niestety w sobotę rano okazało się, że okropnie się czymś zatrułam, a Marynia ma wysoką gorączkę. Postanowiliśmy zostać do niedzieli w hotelu i dopiero następnego dnia podjąć decyzję, czy jedziemy dalej, czy wracamy.
W niedzielę obudziłam się zdrowa, Marysia takowoż. Ufff...



Wyjechaliśmy. Przejechaliśmy kawałek Holandii i dotoczyliśmy się do samej Brukseli po godzinie 14.
Wieczorem udało nam się uczestniczyć we Mszy Świętej po polsku :)

ambona, niesamowite detale rzeźbione w drewnie

W poniedziałek wybraliśmy się do Autoworld podziwiać zabytkowe auta. Było naprawdę pięknie. A Kuba oczywiście zachwycony.






We wtorek postanowiliśmy zobaczyć Grand Place i pochodzić chwilę po uliczkach. Tłumy niesamowite, problem z zaparkowaniem samochodu. Samo jeżdżenie po Brukseli to wyzwanie. Nawet dla naprawdę doświadczonego kierowcy. Czasem zastanawialiśmy się w popłochu gdzie prowadzi droga...

W Brukseli pierwszy raz widziałam selfie-stick. Jest to już (chyba) najwyższy poziom samouwielbienia. Dla tych, co nie wiedzą: specjalny kij z uchwytem na telefon, by móc robić sobie samemu zdjęcia z trochę większej odległości. W wielu miejscach stoją już znaki zakazujące używania tych patyków.
Zwiedzanie sklepów z czekoladą - czysty masochizm. Ceny niestety nie do końca na nasze portfele... :)

Wybraliśmy się także do muzeum militariów, bo mają tam cały hangar z samolotami!


Mają tam również zabytki :)

Kolejny dzień to pobyt w parku Pairi Daiza, jakieś 50km od Brukseli. 
Jest to olbrzymi park ze zwierzętami. Słowo "zoo" nie do końca tu pasuje.
Był to prezent od naszych Gospodarzy, czyli mojej Kuzynki i jej Męża, którzy na stałe mieszkają i pracują w Bxl.
Spędziliśmy tam 6h, a nie zdążyliśmy wszystkiego zobaczyć.
Kuba z radością gonił za bocianem, Marynia z obojętnością patrzyła na żyrafy, a ja podziwiałam kunszt ogrodników.


W piątek udało nam się zwiedzić pobieżnie Brugię 




...i pojechać nad Morze Północne, do Ostendy. Kuba bardzo chciał je zobaczyć.
Było tragicznie zimno, wiał niesamowity wiatr, a woda była lodowata. Mimo to, syn był przeszczęśliwy :)

I tyle było nas w Belgii.
Na pewno będę chciała tam wrócić, by na spokojnie pochodzić po Brukseli.
Jest tam bardzo fajny klimat.
Jedna dzielnica z jednej strony gości samych biednych muzułmanów, by 100m dalej kusić panie w wysokich obcasach ekskluzywnymi butikami.
Niezwykle podobały nam się kamienice. Jest ich tysiąc pięćset. I każda inna.

Na koniec zaś prezent.
Mojego autorstwa.
Dla D&S:



Dwie poduszki ozdobne, patchwork + free motion quilting.
Jestem naprawdę zadowolona z efektu.
To moje pierwsze pióra "na czysto", więc tym bardziej :)

Komentarze

Popularne posty