od czego by tu...

Ja strrrrasznie, ale to okrrrrropnie nie lubię banałów i komunałów.
A takowe zawsze przychodzą mi na myśl, gdy mam rozpocząć pisanie.
Pisanie wstępów do moich szkolnych wypracowań było koszmarem. Z czasem wyuczyłam się, że jak się zacznie od jakiegoś wyświechtanego zdania, to zostanie to zaakceptowane, ocenione pozytywnie, a ja zaś nareszcie będę miała miejsce na swoje wynurzenia.
Chciałam powyżej napisać coś w stylu życie po urodzeniu dzieci wygląda zupełnie inaczej niż przedtem albo... 
albo nie wiem co.

Siedziałam dziś na arcynudnym z(j)ebraniu w nowiuśkim, pachnącym świeżością i farbą przedszkolu mojej pociechy numer 2. Chciałam być ambitną mamą choć przez chwilę, dowiedzieć się tego i owego.
Wysiedziałam godzinę. (Na pełnowymiarowym krześle!) Na szczęście obok zacnej duszy, która podzielała moje jęki nad marnowaniem mojego bezcennego czasu.
Duszę ową poznałam dzięki temu, że nasze dzieci uczęszczały razem do jedynej słusznej i najlepszej pod słońcem placówki.
Co następuje.
Uciekłam z zebrania po godzinie, jak już wspomniałam. Bo wybiła godzina, w której rozpoczynamy rytuał "jedzenie-kąpanie-czytanie-spanie".
Gdy wróciłam do domu i zobaczyłam te cudne blond łepetynki, to zalała mnie jakaś ogromna fala wdzięczności i radości. I w jednej sekundzie wszystko wróciło na swoje miejsce. Ta miłość jest najważniejsza. Ten czas jest bezcenny. Potem dowiem się ile kosztują zajęcia dodatkowe.
W sumie.. nie chcę się tu rozwodzić nad ludzką głupotą. Po co.

Raczej skupię się na tych najlepszych z najlepszych, których Bóg pozwolił mi poznać.

Bo rok temu moje dziecię, bardzo ale to BARDZO nieszczęśliwe z powodu umieszczenia go w przedszkolu, trafiło do cudownego miejsca, które tętni miłością do dzieci.

I tutaj glossa na marginesie: przeczytałam kilka książek o rozwoju dzieci, psychologii, mam swoje bardzo długie, poważne i głębokie rozważania na temat miłości i rozwoju dzieci w związku z miłością. Moje powyższe stwierdzenie nie jest puste. Jest wypełnione treścią.

Wracając jednak do wątku głównego: drewniana chata na skraju lasu, salon cały do dyspozycji dzieci, Kasia, która wzbudza zaufanie u matki, której maleństwo ma zaraz znaleźć się w obcym miejscu na 9h dziennie, wspaniałe zapachy domowego jedzenia, Babcia Ewa, która śpiewa piosenki przy każdej możliwej czynności, układa rymowanki na zawołanie... to miejsce jest takim drugim domem dla dzieci. Marysia, gdy była chora, była na mnie obrażona, że nie może jechać do pseckola. To miejsce tak doskonale uposaża dzieci na przyszłość... ta baza jest już na całe życie. Dziecko od urodzenia do 3 lat uczy się tylu rzeczy, że przez kolejnych 65 nie zdoła przyswoić więcej niż w tym okresie. I jeśli takie dziecko ma wokół siebie miłość, akceptację i mądre towarzyszenie w rozwoju, to może potem góry przenosić. I Maria miała to szczęście być tam przez prawie rok.

Kasia umożliwiła mi też podzielenie się z innymi tym, co dotąd robiłam tylko dla siebie/najbliższych przyjaciół. I jestem jej za to ogromnie wdzięczna.
Poniżej efekty.
A ja już może zamilknę, żeby nie popaść w zbytnie uniesienie... :)








Dziękuję.

Komentarze

  1. I co ja mam z Tobą zrobić Olusia? Absolutnie nie wypada tak słodzić komuś, komu jeszcze nie onbeschły łzy po rozstaniu z Najdroższymi sercu istotami. Zawsze pozostaniecie w moim sercu, a Natura Wzywa, jest po to, żebyście mieli powód nadal mnie odwiedzać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem co masz zrobić... Może kawę?! :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty